Nawiedzona a troskliwa…
Kiedyś słyszałam wypowiedź znajomej na temat jej dziecka. Miało ono około dwóch, trzech lat czyli podobnie jak teraz mój syn. Stwierdziła, że nie będzie dziecku zabraniała napicia się coli czy jedzenia słodyczy. Broniła się tym, że w każdej chwili dziecko może zachorować i na przykład będzie miało wykluczone jedzenie wspomnianych produktów. Wymieniła jeszcze kilka rzeczy co robią troskliwe mamy i nazwała je „nawiedzone mamuśki”. No cóż, każdy wychowuje dziecko po swojemu…Ta sytuacja niedawno mi się przypomniała i nakłoniła do przemyśleń. Czy nie jestem właśnie taką „nawiedzoną mamuśką” 🙂 ? Wydaje mi się, że nie, może zamieniłabym słowo nawiedzona na troskliwa. Chciałabym unikać produktów, czynności, które mogą zaszkodzić moim dzieciom. Dlatego kieruję się swoim zdaniem i wyprawiam rzeczy, o których inni rodzice kręcą nosem 🙂
Nawiedzona? Czy na pewno?
- Wyparzanie butelek – czy to takie dziwne? Myślałam, że nie. Spotkałam się ze zdziwieniem osoby, która widząc jak wyparzałam butelki zapytała „co ty wyprawiasz?” i ironiczny śmiech. Jak to co? – pomyślałam. Usłyszałam wykład na temat konieczności przygotowania się dziecka do naturalnej flory bakteryjnej i że nie powinnam wyparzać butelek bo jak maluch ma się do tego wszystkiego przystosować. Wysłuchałam. W porządku, każdy ma prawo do swojego zdania. Ja mam swoje.
- Brak lub sporadyczne dawanie słodyczy dzieciom – „zabierasz dzieciństwo”, „jak to nie dajesz nawet kosteczki” – z takimi opiniami się spotkałam. Uważam, że każdy powinien wychowywać dziecko według własnych zasad i nikt nie powinien się wtrącać. Jeśli tak postanowiłam, to może mam do tego powody. Unikałam dawania słodyczy, napojów gazowanych, bo wiedziałam, że jak dziecko za szybko spróbuje to zasmakuje i będzie wolało zjeść batonik, czekoladę, ciastko niż warzywa czy owoce a nawet obiad. Udało mi się unikać niechcianych produktów przez około dwa lata, Julek już kumaty, więc…no właśnie, coś mu się dostanie.
- Pranie w proszkach przeznaczonych dla dzieci – piorę i będę prała, czasami nawet swoje. Czytałam opinie mam na temat prania w dziecięcych proszkach i zdziwiłam się z naskakiwaniem na rodziców, którzy ich używali. Każdy ma prawo wyboru, komu co do tego?
- Prasowanie – po praniu następuje prasowanie, przynajmniej u mnie. Raczej nie założę niewyprasowanego ciuszka dziecku. Może kiedyś się zdarzyło, ale tego nie pamiętam a może jest przede mną. Także czytałam opinie matek na ten temat: „po co prasować, skoro i tak na jeden dzień”, „po co i tak się wygniecie”, „marnowanie czasu”, „jak dobrze się rozwiesi, to nie trzeba”. Tu nie chodzi o to, po prostu wysoka temperatura żelazka działa jak sterylizator. Prasowanie zabija bakterie, alergeny i roztocza, które zdążą osiąść na materiale po praniu. Przy moich „atopowych” dzieciach… Poza tym lubię prasować 🙂
- Regularne (mniej więcej) pory drzemek i posiłków – moje zdanie jest takie, że dla tych najmłodszych rutyna to idealne rozwiązanie. Uważam, że to poczucie bezpieczeństwa dla malucha, wie co po czym nastąpi i jest spokojniejsze. Spotkałam się z opinią „to nie możesz później” , „nic się nie stanie jeśli…”. Prawda, są jakieś tam wyjątki ale głównie trzymam się planu, tak mi łatwiej 🙂
- Układanie ubrań po kolorach – taaak, lubię tak mieć od białego do czarnego na półkach i wieszakach, łatwiej się czegoś szuka i estetycznie wygląda. Mąż często wprowadza chaos i nie mam czasem siły na ponowne układanie, nie ma to jak pomoc, prawda? Widziałam jego szyderczy uśmieszek na twarzy lub wywracanie oczami, co cóż 😛
- Myję jajka i owoce, nawet te, które mają grubą skórę do wyrzucenia – o ile mycie jabłka, gruszki, truskawki nie budzi wątpliwości to banany, pomarańcze, mandarynki już tak, nie wspomnę o jajkach… I zawsze słyszę od męża „po co, przecież tego nie jesz”. Prawda, ale czy jesteś drogi mężu pewien, że nie zostanie to z tej skóry na paluszkach a później tymi paluszkami dotykasz docelowy owoc i am do buzi? 😉
A jak jest u Was? Macie jakieś swoje „dziwactwa” w oczach innych, podzielicie się?