Słyszę: „Jak to, jeszcze się nie spakowałaś?” , „Kiedy zaczniesz?”, „Nie boisz się?”
Moja odpowiedź brzmiała NIE, jeszcze nie. Do dziś. Właśnie to zrobiłam. Dopiero? Tak dopiero. Niebawem zbliża się termin rozwiązania, a ja jakoś tak bez stresu – nie jestem spakowana, dwa lata temu już torba stała. Nieodpowiedzialnie? Może tak, może nie. Wpływ ma to, że to drugi raz? Sama zadaję sobie to pytanie. Wiem, że nawet jeśli nie byłabym spakowana, miałabym na kogo liczyć, prawda mężu ? Ale przecież nie zostawię go z tym na głowie bo zgłupieje. Tylko kto, ja czy on?
Od tygodnia kompletowałam wyprawkę dla siebie i maleństwa do szpitala. Większość rzeczy już miałam, zostało odświeżenie ciuszków i oczekiwanie na zamówione drobne przesyłki by dopiąć wszystko na ostatni guzik a właściwie na zamek.
Nie mogło zabraknąć pomocnika…
Mimo, że tu pisałam co warto ze sobą zabrać i tak zrobiłam pierwszym razem, tym razem postanowiłam okroić liczbę rzeczy, czyli ograniczyć się do jednej torby. A to dlatego, że szpital to nie hotel i nie ma miejsca na zbędne przedmioty „a może się przyda”. Tak naprawdę to miałam miejsce wkoło swojego łóżka, małą szafeczkę i tyle. Część leżała pod łóżkiem, bo przecież trzeba było mieć miejsce na „łóżeczko” maluszka i oczywiście trochę luzu. A gdy opuszczałam szpital to wyniosłam więcej niż przyniosłam, bo doszły jakieś prezenty, no i oczywiście synek w nosidełku. Mąż obracał dwa razy byśmy się zabrali.